Rok temu zdecydowałam wyprowadzić się z rodzinnego domu, głównie ze względu na nieciekawą atmosferę, która tam panuje ale również dlatego by daleko nie dojeżdżać do pracy. Pierwsze mieszkanie, które wybrałam było świetne. Nawet duże, z osobną kuchnią i dużą łazienką. Trochę za ciemne bo na parterze i w pokoju przerobionym z garażu... Wprowadziłam się zimą, problemy zaczęły się na wiosnę kiedy przestano grzać...
Zaczęła pojawiać się pleśń, okropna wstrętna pleśń - gniły mi ubrania, meble i jedzenie... w pewnym momencie czułam, że sama zaczynam pleśnieć. Właścicielka mieszkania nie chciała nic robić - rzuciła odgrzybiaczem i stwierdziła, że to wystarczy... Nie wystarczyło, usuwaliśmy tę pleśń tydzień a w ciągu tygodnia wszystko wróciło!!
Zdjęcia z pleśnią:
We wrześniu wyprowadziłam się stamtąd i znalazłam inne. Dobrze, że był ze mną mój narzeczony inaczej bym sobie nie poradziła i nie zmobilizowała do oczyszczenia tego wszystkiego... Po wyprowadzce musiałam mnóstwo rzeczy wyrzucić (m.in. 2 szafy, stolik)
Jednak po tygodniu w nowym mieszkaniu - POJAWIŁA SIĘ PLEŚŃ. Miałam wyrzuty sumienia myślałam, że to moje meble je zarażają... ale ściana mokra od wody to już akurat nie...
Zdjęcia drugiego mieszkania:
Nie pocieszyła mnie koleżanka mówiąc, że to częste w tej okolicy. Zaczęłam tracić nadzieję, że uda się cokolwiek mi wynająć i będę musiała wrócić do domu. Dodatkowo właściciel mieszkania idzie w zaparte i uważa, że to moja wina bo: używam pochłaniaczy wilgoci (??), bo nie wietrzę w mieszkaniu (okna cały czas są na mikrouchył, a wieczorem przed snem i rano przed wyjściem też wietrzę ale skąd on może wiedzieć jak go tu nie ma!?). Tak, to jest powodem dla którego ściany są kompletnie mokre...
Nie wiem zbytnio co robić...